Ten most Karola w niebie się kończy
na grzbiecie kaczek cud pływający
korowód świętych trąby wzniesione
do Pragi wiodą mosty karlowe!
Jerzy Harasymowicz „Na Karlowym Moście”
Przełom maja i czerwca w Zespole Szkół Salezjańskich w Przemyślu od paru lat to czas naszych zagranicznych wojaży. Po okresie włoskim przyszedł czas na zobaczenie tego co tak blisko nas, a jeszcze niewidziane. Kurs został obrany na stolicę naszych południowych sąsiadów – Pragę. Pięciodniowa wyprawa miała w programie, prócz zauroczenia się Pragą, eksplorację Gór Stołowych. „Spiritus movens” naszych wypraw – ks. Mirosław Gajda zabrał ze sobą 42 uczestników i 19 maja, bladym świtem ruszyliśmy na kolejną wyprawę. Poszliśmy od razu dospać noc i praktycznie obudziliśmy się, jak dookoła wszystko było po „cesku”. Prodejny, dalnice i vzduch niby te same, a jednak jakby nieco zabawniej. W międzyczasie dołączył do nas Paweł Ciaptacz – nasz ulubiony pilot. Podziwiając scenerie i průhledy, późnym popołudniem dotarliśmy na miejsce. Od razu ruszyliśmy na spotkanie ze snem księżnej Libuszy – Pragą. Wizyta w stolicy Czech zawsze jest zaskoczeniem. Każdy zaczyna od zachłyśnięcia się jej przepychem, nieprzebranym tłumem turystów z całego świata, mnogością atrakcji i od braku oddechu – czy uda się zobaczyć choć te najważniejsze praskie cuda, w skromne dwa dni.
Jaka jest Praga? Dla każdego inna, ale każdego zachwyca i porywa. Jak powiedział noblista Jaroslav Seifert – „Praga to sen, z którego nie sposób się obudzić” . Urzeka niezwykłą atmosferą barokowych kościołów, pałaców, secesyjnych domów oraz barwnym światem kawiarenek i piwiarni. Jest uważana za najpiękniejszą europejską stolicę, najbardziej atrakcyjna na wiosnę, kiedy rozkwitają żonkile, tulipany, bzy oraz sady. W Pradze płynnie przenikają się różne style: gotyckie strzeliste wieże przytulają się do renesansowych kamieniczek, secesyjne ornamenty podkreślają surowe piękno średniowiecznych świątyń, żydowskie synagogi sąsiadują z kubistycznymi domami, Zamki, kościoły, pałace i wille tworzą wielobarwną, ale spójną mozaikę. Praga to miasto z ponad 1100- letnią historią, położone na dziewięciu wzgórzach, złożone z pięciu miast, z największym zamkiem na świecie – Hradczanami, z najstarszym działającym zegarem – Orloj, z najstarszym zachowanym mostem kamiennym świata, uwielbianym przez turystów – Mostem Karola. To artystyczny tygiel, w którym kształtowało swoje „ elter ego” niezliczone rzesze artystów z Franzem Kafką, Jaroslavem Haskiem, Alfonsem Muchą, na czele.
Może dlatego żadne z europejskich miast nie może się równać z Pragą? Ani Londyn ze swoją flegmatyczną ekscentrycznością, herbatą i lepką mgłą znad Tamizy, bo nie jest ani w połowie tak pełen tajemnic jak brukowane uliczki Józefowa zalane rzadkim, żółtym światłem, po których przemyka zbłąkane echo sprzed wieków. Może to tętent kopyt orszaku na Królewskim Trakcie, może kroki Golema, glinianego potwora, którego rabbi Jehuda Löw ben Becalel powołał do życia, wkładając mu do ust zwitek papieru z imieniem Boga? Ani Paryż ze swoim blaskiem, pawimi piórami, wieżą Eiffela i uśmiechem Giocondy. Bo nie ma już tej intymności, którą w Pradze znaleźć można w jednej chwili, skręcając w pierwszą napotkaną uliczkę. Może na schody, po których Franz Kafka wspinał się zdyszany, żeby spojrzeć w oczy Mileny, może do oberży, w której dzielny wojak Szwejk podsumowywał plusy i minusy cesarsko-królewskich czasów, a muchy bezwstydnie pstrzyły nos portretu Jego Cesarskiej Mości. Ani nawet Rzym i jego kościoły pełne cudów. Bo wystarczy zobaczyć most Karola o poranku, złoty od słońca, które odbija się w hełmach wież katedry Świętego Wita rosnącej ponad Hradem, by uklęknąć w niemym zachwycie. W Pradze, jak powiadają, można znaleźć szczęście.
I my poszliśmy go szukać. Od Bramy Prochowej do Rynku Staromiejskiego głowy kręciły w 3d, starając się ogarnąć praski majstersztyk. Przed Ratuszem obowiązkowo podziwialiśmy o pełnej godzinie dzieło mistrza Mikołaja z Kadania- zegarmistrza i Jana Sindla, profesora matematyki na Uniwersytecie Karola w Pradze – zegar Orloj. Pamięta czasy Bitwy pod Grunwaldem, powstał w tym samym roku 1410. Ponoć zegar udał się jego twórcy tak doskonale, że w nagrodę ...został na rozkaz zazdrosnych rajców miejskich oślepiony, aby już nigdy nie mógł stworzyć równie doskonałego dzieła dla innego miasta. Zegar składa się z trzech części: z mechanizmu figurynkowego, tarczy i kalendarium. Jego pełne godziny z prezentacją figurek świętych, zawsze przyciągają spory tłumek. Tak było i tym razem. Następnie nasze oczy skierowały ku Kościół Najświętszej Marii Panny przed Tynem. Jego charakterystyczna sylwetka wyraźnie zaznacza lokalizację rynku Starego Miasta z perspektywy wielu panoram. Głównym elementem charakterystycznym są wieże, zwieńczone misternie udrapowanymi małymi wieżyczkami. Historia tego kościoła jest równie bogata i związana z najważniejszymi wydarzeniami w kraju i mieście. I dla naszych aparatów stał się on głównym tłem robionych selfie. Poźniej jeszcze pomnik Jana Husa, Klementinium i Karolinium – jedne z najstarszych uczelni europejskich. Oj działo się tego dnia. Nogi bolały, zmęczenie dawało o sobie mocno znać, a oczy nie mogły się nasycić.
Dojechaliśmy do hotelu Fortuna na nocleg, skądinąd zasłużony, czując podniecenie tym co czeka nas następnego dnia. Zaczęliśmy od Klasztoru Norbertanów na Strahowie, z kościołem Św. Rocha i WMP oraz imponującą biblioteką. Tam spotkaliśmy naszego czeskiego przewodnika – Vaclava oczywiście. Za południową furtką zabudowań klasztornych, szczęki opadły nam po raz pierwszy i nie ostatni tego dnia. Moim zdaniem najpiękniejszy widok w Pradze- panorama Hradczan i Malej Strany- to musi się zobaczyć, opisywać nie zdołam. Spacer w kierunku Zamku na Hradczanach, przedzielony był przez przewodnika postojami w miejscach gdzie kręcono hollywoodzkie filmy, lub stał ważny polityk.
Dotarliśmy do Placu Hradczańskiego i ukazał się nam w pełnej okazałości - Zamek Praski. Przez wieki był oficjalną rezydencją władców Czech, od roku 1918 był siedzibą prezydenta Czechosłowacji, a obecnie mieści się tu kancelaria Prezydenta Republiki Czeskiej. Główne wejście do Zamku mieści się od strony placu Hradczańskiego, gdzie o godzinie 12 odbywa się uroczysta zmiana warty. Przy wejściach do zamkowego kompleksu stoją wartownicze budki, a wartownicy są wciąż obfotografowywani przez turystów, co znoszą jednak bez mrugnięcia oka. Sprawdziliśmy i faktycznie dają radę.
Z pierwszego dziedzińca poprzez Bramę Macieja przeszliśmy na drugi dziedziniec z barokową fontanną pośrodku. Po wejściu na trzeci dziedziniec przed nami wyrosła nagle monumentalna Katedra św. Wita. Po zdarciu głów do góry podziwialiśmy witraż Stworzenie świata o powierzchni 100 m2 złożony z ponad 27000 kawałków, jeden z wielu w katedrze. Katedra ma 120 metrów długości, 60 szerokości i 33 metry wysokości – trudno ją objąć w kadrze na zdjęciu. Jej budowa rozpoczęła się w roku 1344, a ukończoną ją dopiero w XX wieku, czyli trwała ponad 600 lat! Położona na trzecim dziedzińcu Zamku Praskiego gotycka budowla zawiera oprócz wspaniałych dzieł sztuki (gotyckie nagrobki królów, barokowy nagrobek św. Jana Nepomucena, wykonany ze srebra w roku 1736, także regalia królów czeskich, w tym i naszych Jagiellończyków). Cóż nasi są wszędzie. Po przejściu trzeciego dziedzińca stanęliśmy w centrum całego kompleksu Zamku Praskiego: to tu oprócz katedry mogliśmy podziwiać wspaniałe zabytki - Pałac Królewski, Bazylikę i klasztor św. Jerzego no i słynną Złotą Uliczkę. Jest zabudowana szeregiem maleńkich domków, dobudowanych ok. 1597 roku do wnęk zamkowych murów obronnych. Początkowo uliczka była ponoć zabudowana po obu stronach, tak że jej szerokość nie przekraczała miejscami jednego metra. Według romantycznych podań to tutaj pracowali poszukujący kamienia filozoficznego alchemicy Rudolfa II. Pod koniec XIX wieku zamieszkała na uliczce praska cyganeria a w domku nr 22 w 1916 roku często bywał Franz Kafka . W 1929 roku na Złotej Uliczce mieszkał laureat literackiej Nagrody Nobla Jaroslav Seifert. W latach 50 XX wieku mieszkańcy musieli się wyprowadzić, domki pomalowano na bajkowe, pastelowe kolory i zamieniono na sklepy z pamiątkami i tak zamkowe slumsy przeistoczyły się w jedną z najsłynniejszych atrakcji Pragi. Przestrzegają w przewodnikach przed tłumami turystów. Szczególnie to czuć w tym miniaturowym świecie. Osobiście zawsze lubię usiąść sobie na końcu uliczki w maluteńkim kinie, zazwyczaj turyści tu nie zaglądają pędząc dalej, a ja mogę się nasycić chwilą ciszy i spokoju. Schodząc z zamkowego wzgórza co pewien czas obracaliśmy się podziwiając Hradczany w pełnej okazałości. Chwila odpoczynku, po jakby nie było, intensywnym marszu, nie mówiąc o doznaniach estetyczno-krajobrazowych nastąpił w Ogrodach Wallensteina. To prawdziwa perełka dość dobrze ukryta przed wzrokiem turystów. Doskonale widoczna jest jedynie z murów Zamku Praskiego na Hradczanach. Uwagę przyciąga zwłaszcza sztuczna grota z imitacją nacieków skalnych. Dla Polaków istotna informacja - obok nich znajduje się przepięknie położona ambasada Rzeczypospolitej Polskiej. Pałac Wallenstainów jest pierwszym barokowym pałacem w Pradze (1624 r). Według planów Wallenstaina pałac miał co do wielkości i wystroju przewyższać Zamek Praski. Plany były rzeczywiście bardzo ambitne skoro pod budowę siedziby Wallenstaina wyburzono 23 domy, cegielnię i zlikwidowano 3 ogrody. Niewątpliwie atrakcją Ogrodów są pawie leniwie i bez ograniczeń przechadzające się pomiędzy zwiedzającymi. Byliśmy świadkami atrakcyjnych zalotów pawia z pięknie rozchylonym w wachlarz ogonem do szarej samiczki.
Po krótkim odpoczynku skierowaliśmy kroki do najważniejszej atrakcji Pragi. Mówi się, że jeśli ktoś się zgubi w Pradze, trzeba po prostu iść za tłumem. Prędzej czy później trafi się na Most Karola. Budowę mostu rozpoczęto w 1357 roku a ukończono dopiero na początku XIV wieku. Główny budowniczym był Peter Parléř ( ten sam, który pracował przy katedrze Św.Wita). Początkowo na moście ustawiono jedynie prosty krzyż, natomiast charakterystyczne rzeźby pojawiły się na nim dopiero w XVII wieku. Pierwszą rzeźbą na moście był ustawiony tu w 1683 roku wizerunek św. Jana Nepomucena. 1357 9 7531- liczby określają bardzo dokładnie godzinę rozpoczęcia budowy mostu Karola (rok 1357, 9 lipca, godz. 5.31. To kolejna niespodzianka Pragi- rzadko można określić tak precyzyjnie czas rozpoczęcia tak wiekowej budowy. Data i godzina została precyzyjnie wybrana przez astrologów- tak aby magia liczb chroniła most i pozwoliła mu przetrwać wieki. Siła liczb nieparzystych wstępujących i zstępujących , ich suma 41, która w dodatku po zsumowaniu daje 5 (symbolizującą śmierć i odrodzenie, w średniowieczu uważaną za liczbę magiczną, ujarzmiającą złe siły i demony)- to ponoć zabezpieczenie przed katastrofami budowlanymi doskonałe. Do XVIII wieku tylko on łączył brzegi Wełtawy, ale i dzisiaj można odnieść wrażenie, że to jedyna możliwa przeprawa przez rzekę. Jest chyba najbardziej zatłoczonym miejscem Pragi. Tłum napiera z obu stron, ruch tarasują japońscy turyści z zapałem robiący zdjęcia przy kamiennych figurach świętych. Najpopularniejsze miejsce na moście to figura świętego Jana Nepomucena, której postument zawiera dwie tablice, jedna z nich przedstawia scenę utopienia św. Jana Nepomucena w rzece Wełtawie, druga przedstawia scenę spowiedzi królowej Zofii u św. Jana Nepomucena. Pogłaskanie postaci świętego zapewnia powodzenie i spełnienie marzeń. Nie sposób podziwiać i nasycić się widokami idąc w grupie, więc po zrobieniu zdjęcia całej naszej grupy, umówiliśmy się przy wieży Staromieskiej obok – a jakże! pomniku cesarza Karola IV. Później jeszcze spacer po uroczym Józefowie. A tam Synagoga Staronowa najstarsza synagoga w Europie Środkowej, zarazem jedna z najstarszych gotyckich budowli sakralnych w stolicy Czech -1270 r. Nieopodal Stary Cmentarz Żydowski założony w 1478 r. W ciągu następnych stuleci coraz bardziej się rozrastał aż do połowy XVIII wieku, kiedy to zakazano w tym miejscu dalszego pochówku. Jest to jedna z najcenniejszych zabytkowych nekropolii na świecie. Według szacunków w ciągu wieków pochowano tu ok. 100 tys. zmarłych, przy czym mała powierzchnia i ograniczenia co do możliwości zakupu nowej spowodowały, że podczas chowania ciał stosowano system nasypowy – nawożono warstwę ziemi na stare groby, otrzymując w ten sposób nową, dodatkową przestrzeń do pochówku. W efekcie tego na niewielkiej powierzchni w niektórych miejscach jest aż do 12 warstw pochówku. I na koniec najważniejszy plac stolicy Czech, święte miejsce Czechów. To tu w październiku 1918 roku rodziła się Czechosłowacja i tu umarła pod buciorami żołnierzy Wehrmachtu w marcu 1939 roku. To tu w sierpniu 1968 roku sowieckie czołgi zdusiły marzenie o wolności. I również tu, w roku 1989, zaczęła się i skończyła aksamitna rewolucja. Václavské Námesti, czyli plac Wacława, to w zasadzie ulica. Długa na 780 metrów i szeroka na 60, zamknięta monumentalnym gmachem Muzeum Narodowego, przed którym w 1912 roku stanął konny pomnik władcy Czech św. Wacława. Vaclavske Naměsti to Pola Elizejskie Europy Środkowej. Tu są najdroższe sklepy, hotele i restauracje, imponujące budowle jak chociażby Pałac Lucerna wybudowany przez ojca pierwszego prezydenta Czech po 1989r. – Vaclav Havla, czy Pałac Baty - króla obuwia, twórcy jednego z najpotężniejszych imperiów obuwniczych świata. W chwili powstania w 1928 roku ten dom towarowy musiał zapierać dech: tylko beton, metal i ogromne płaszczyzny szkła od parapetu po sufit, od chodnika po dach. Nocą budynek zalewa ulicę światłem, odsłaniając swe wnętrza. W dzień zachwyca gładkością szklanych ścian. I już koniec zwiedzania. Nogi nas bolały, głowa bolała od nadmiaru atrakcji. Szkoda, że jedynie podziwialiśmy urok Pragi w dzień. W nocy jej czar potęguje się wielokroć, ale przecież to dla naszych uczniów to pierwszy kontakt ze stolicą Czech. Na pewno warto tu wrócić i dokładniej ją poznać. Nie jest przecież aż tak daleko.
Trzeci dzień minął nam na przejeździe do kraju. Zanim dojechaliśmy na nocleg w Szczytnej, odwiedziliśmy Kaplicę Czaszek w Czermnej. Wielki wspólny grobowiec ofiar wojen Śląskich z lat 1740-1742 i 1744-1745 oraz chorób zakaźnych z XVIII wieku. Ściany i sufit kaplicy wyłożone są 3 tysiącami czaszek i kości ludzkich. Pod podłoga spoczywa dalsze kilkadziesiąt (20-30 tys) szczątków ludzi. Kaplica wybudowana została w 1776 roku przez księdza Wacława Tomaszka, któremu budowa kaplicy, zbieranie szczątków, dezynfekcja i impregnacja oraz układanie szczątków zajęły osiem lat. To miejsce zadumy i refleksji nad kruchością i przemijalnością ludzkiego bytu.
Wyprawa w Góry Stołowe rozpoczęła się od festiwalu słońca, zapowiadający piękny dzień. Ruszyliśmy do Karłowa słynną „Drogą stu zakrętów”. Jej budowę rozpoczęto po wojnie prusko-austriackiej w 1867, a skończono w 1870. Malowniczo pnie się w górę wieloma zakrętami, a po jej bokach co rusz wyrastają skalne baszty wysoko sterczące ponad drogę, jest miejscami wąska i przepaścista . Droga Stu Zakrętów swoim położeniem wśród skalnych formacji bije na głowę absolutnie inne szosy. Góry Stołowe niezwykłe, inne od wszystkich, jedyne w Europie o budowie płytowej. Budowa i rzeźba jest podstawowym walorem decydującym o ich atrakcyjności. Niezapomniane panoramy, które roztaczają się z licznych punktów widokowych oraz przeróżne formy skalne stworzone przez naturę przemawiają za tym że trzeba koniecznie poznać Góry Stołowe. Legenda mówi, że „pierwszego dnia Pan Bóg stworzył Tatry, drugiego machnął Karkonosze. Później poszło już z górki – Bieszczady, Pieniny, Beskidy i coś tam jeszcze. W końcu siódmego dnia, głodny i zmęczony postanowił odpocząć. Postawił sobie stół i krzesło. Usiadł. A kiedy już sobie porządnie podjadł, strącił na ziemię okruchy i poszedł w siną dal. Zostawił i stół, który ludzie nazwali Szczelińcem Wielkim, i krzesło, zwane Szczelińcem Małym, a o tych resztkach z pańskiego stołu mówią, że to Błędne Skały. Zaraz jak Pan Bóg sobie poszedł, przypałętał się tu diabeł. Zazdrosny o piękną jadłodajnię postanowił zrównać ją z ziemią. Poprzecinał stół szczelinami, porobił w nim dziury, ciekawskich, którzy przyszli zobaczyć, co się tam dzieje, pozamieniał w kamienie, a kiedy zrozumiał, że nie da rady, uczynił ze Szczelińca przedsionek piekła”. Ludowe podanie oddaje niesamowity koloryt i fantastyczne piękno pełne magii małego pasma górskiego. Nasz wybór padł na Szczeliniec Wielki – najwyższy szczyt – 919m n.p.m. Ludzkim oczom ukazał się dopiero w XVI w. Wówczas to po wielkim pożarze las odsłonił swoją największą tajemnicę. Płaska góra wydała się wszystkim nieco dziwna. Brakowało jej wierzchołka, wyraźnego szczytu. Ludzka wyobraźnia szybko uzupełniła brakujący element legendą o zamku, który wieńczył Szczeliniec. Wystarczy przymknąć oczy i uruchomić wyobraźnię i góra staje się mglistą czeluścią, miejscem magicznym z labiryntem korytarzy wiodących przez głębokie Piekiełko, Czyściec aż na platformę zwaną Niebem. W dyskretnym towarzystwie drzew sterczących wprost ze skał mija się szerokie szczeliny i niewielkie pęknięcia przeciągnięte zieloną fugą mchu. I dalej. Przez tunele, gdzie niebo przesłaniają sklepienia przewalonych głazów. Drewniana kładka trzeszczy pod stopami. Dźwięk potęguje niezwykła akustyka Szczelińca, odpowiadając posępnym dysonansem. Dawniej przewodnicy strzelali tu z broni palnej, a osłupiali turyści błądzili za echem tłukącym się w nieskończoność po skalnych zakamarkach. Ze stoickim spokojem patrzył na to kamienny zwierzyniec: Słoń, Wielbłąd, Sowa i potężny Małpolud. Niemi strażnicy góry, jakby wyciągnięci wprost z dziecięcego snu. Szczeliniec urzeka. Każdy czuje się tu trochę jak Faust wyczarowany piórem Goethego, który na kartach dramatu dziękuje za piękno Duchowi Ziemi, gotów w każdej chwili układać się z Mefistem. Poeta odwiedził Szczeliniec w 1790 r., o czym przypomina tablica pamiątkowa. Pewnie jak inne znamienite osoby zwiedzał go w lektyce i kończył przejażdżkę na widokowych tarasach. W słoneczne dni roztaczają się z nich wspaniałe widoki na polską i czeską część Sudetów. Poniżej, kilka kilometrów stąd, wyrastają Skalne Grzyby, Białe Ściany i Błędne Skały. Obłędne, jak mówią niektórzy - zachwyt obowiązkowy. Skalne miasto z chodnikiem poprzecinanym ciemną arterią korzeni, nad którym zawisły szaro-sine bloki. Zaułki, przez które czasem ciężko się przecisnąć. I leśne place gęste od wbitych w ziemię masywnych pomników z piaskowca. Każda mniej lub bardziej złożona forma skalna ma swoją nazwę, ale trudno oprzeć się pokusie, by nazwać ją jeszcze raz.
I tak Skalny Grzyb może stać się Czarownicą, Siodło zamienić się w Ślimaka, a Kurza Stopka w Maczugę. Muzeum fantasmagorii dające złudzenie, że za chwilę wszystko się poruszy. Nic dziwnego, że X Muza upodobała sobie to miejsce. Kręcono tu sceny do drugiej części „Opowieści z Narnii. Tak trzeba to przyznać. Po Pradze raczej nic nas nie zachwyci, tak myśleliśmy. A tu Góry Stołowe zaserwowały nam ucztę na swoim gościnnym stole. Ucztę przepięknym panoram i malowane ręką natury obrazy nie do skopiowania, chyba, że na zdjęciu. Tych nie żałowaliśmy sobie.
Właściwie powinniśmy sobie już dzień zakóńczyć, lecz pan Paweł jeszcze nas powiódł do Kłodzka, byśmy przeszli się po „bracie” Mostu Karola. Most na jajkach – tak nazywany jest gotycki Most Św. Jana, z powodu olbrzymiej ilości kurzego białka dodawanej do zaprawy wykorzystanej do budowy bezapelacyjnie najbardziej romantycznej budowli starówki kłodzkiej. Jak most praski, tak i ten jest symbolem miasta dodający mu uroku i swoistego klimatu. Neorenesansowy Ratusz na kłodzkim rynku podziwialiśmy, przechodząc do monumentalnej i mrocznej, górującej nad miastem największej atrakcji miasta. Dawna pruska Twierdza Kłodzka swe potężne mury rozłożyła na Górze Zamkowej. Jej dzieje i historię oraz oprowadził nas przewodnik w mundurze 47 pułku piechoty armii pruskiej. Usłyszeliśmy o czasach gdy nad Kłodzkiem dominował zamek, wielokrotnie oblegany, przechodzący z rąk czeskich, austriackich do pruskich. Oni przebudowali zamek w potężną niezdobytą nigdy szturmem twierdzę. Jej posępną i mroczą historię doskonale można poczuć spacerując po blisko 7 kilometrach podziemnych tunelach minerskich. Nie za bardzo tu wysoko, a w niektórych nie tylko trzeba zgiąć kark, ale i kolana. Pomyśleć, że pruscy minierzy musieli w całkowitych ciemnościach przebywać tu po 12 godzin służby i tak przez 20 lat służby.
Po powrocie do Szczytnej na nocleg uczestniczyliśmy w plenerowej Mszy Świętej koncelebrowanej przez Ks. Mirosława Gajdę. Pakując się, rozpamiętywaliśmy natłok zwiedzonych miejsc, starając się uwierzyć, że to tylko cztery dni minęło, a nie 2 tygodnie. Ostatni dzień to jeszcze Złoty Stok z dawną kopalnią złota. Znowu zeszliśmy pod ziemię i szukaliśmy cennego kruszcu, ale nie było go nigdzie, za to znaleźliśmy jedyny w Polsce podziemny ośmiometrowy wodospad.
Długi powrót do domu potęgował żal i tęsknotę za Pragą i Szczelińcem z każdym kilometrem drogi. Tym bardziej, że przed nami jeszcze ostatnia prosta do końca roku szkolnego, a tu tak pysznie zapachniało wakacjami. No cóż, damy radę. Rok temu żal było rozstać się z Toskanią, teraz Praga, za rok….?
Opr. Krzysztof Mazur