W GÓRĘ RAZ! HEJ, CIĄGNĄĆ TAM! – czyli DĄBKI 2016
Na kolejną edycję wakacyjnej przygody z morzem i sportami wodnymi, czyli Letniej Kolonii Integracyjnej DĄBKI 2016, ruszyło 55 –ciu uczniów Zespołu Szkół Salezjańskich w Przemyślu 6 sierpnia nad o 2 w nocy. Stan polskich dróg zdecydowanie na przestrzeni lat się poprawił i dlatego zameldowaliśmy się na w naszym OW DUET rekordowo szybko, bo już około 18-tej. Pierwszy poranny rozruch i jednocześnie pierwszy kontakt z Bałtykiem odbył się przy dosyć wietrznej aurze i delikatnym słońcu nieśmiało spoglądającym spoza malowniczych chmur. Był to omen który miał wyznaczyć pogodę na nasz cały pobyt. Bez gorąca, ale i bez mocnego deszczu czy sztormu. Ranek witał nas chmurami, przeganianymi przez wiatr, wówczas rozpoczynało delikatne panowanie słońce i wieczór znowu chłodny wiatr i zachmurzenie. Nie najlepiej to nastrajało co do naszych planów, lecz dzięki elastycznemu podejściu do tematu i dużej dawce optymizmu udało się zrealizować plan kolonii w 100%. Nasz pobyt rozpoczęliśmy od Mszy Świętej, a następnie po podziale na grupy zajęciowe, windserferzy i żeglarze ruszyli na Jezioro Bukowo, a tenisiści na korty do Poloneza.
Tak zaczęło się rekreacyjno – sportowe szaleństwo, które pozwoliło tym na zdobywanie nowych umiejętności tym którzy pierwszy raz przyjechali do Dąbek, a szlifowanie techniki dla uczestników, którzy już na naszej kolonii byli w latach ubiegłych. Deska z żaglem to bardzo niesforne stworzenie i należy je bardzo długo ujarzmiać. Nie słucha się sterników, płynie gdzie chce, albo nie płynie, na domiar złego potrafi kierującego wrzucić do wody, mimo iż on nie chce i to wielokrotnie wrzucić. Dopiero po paru dniach pokornieje i wtedy zaczyna się prawdziwa frajda. Na żaglach niby bardziej sucho, ale tyle tych komend, zwrotów, dziwnych nazw, a przy mocnym wietrze woda przelewa się przez burtę. Całe szczęście i tu po paru dniach przechyły sprawiają coraz większą frajdę, tym bardziej, że można je kontrolować i nauczyć się samemu powodować, wówczas szanty same się do ust cisną. Tak i w tym roku się to odbywało.
W połowie tygodnia ciąg zajęć przerwała nam wycieczka do Parku wodnego JAN. W ciepłej wodzie morskiej wyszaleliśmy się i odreagowaliśmy trudy szkolenia. Deszczowa pogoda spowodowała, że przyśpieszyliśmy wycieczkę do Darłowa, królewskiego miasta króla Eryka Pomorskiego – króla Danii, Szwecji i Norwegii. Cała plejada zabytków Darłowa i ciekawa przeszłość powoduje, że zwiedza się z zainteresowaniem, nie licząc upływającego czasu. Choćby Kościół Św. Gertrudy – jedyny taki w Polsce kościół wzorowany na Grobie Pańskim z Jerozolimy, lub armata Dora – największa na świecie armata jaką stworzył człowiek, która stacjonowała w Darłowie. Każdy dzień kończyliśmy spotkaniem naszej kolonijnej społeczności na omówieniu dnia i planach na dzień następny. No i oczywiście na uczeniu się śpiewania szant. Muszę powiedzieć , że nasze szantowanie cieszyło się dużą popularnością. Dzięki temu na wodzie można było usłyszeć pieśni morza i przy ognisku zrobiło się klimatycznie, gdy śpiewaliśmy i śpiewaliśmy….
Niedzielna wycieczka do Słowińskiego Parku Narodowego do ostatniej chwili wisiała na włosku, przez pogodę oczywiście. Pomimo deszczowych prognoz zaryzykowaliśmy i to był dobry wybór. Wyszło piękne słońce, wiatr nas pchał w plecy, piasek robił peeling nóg i rąk, a chmury dodawały uroku malowniczemu widokowi morza piasku i wydm. A morze ciągnęło fale przez całą długą plażę aż pod nasze stopy. Dla nas góroli z Bieszczad taki widok jest zawsze atrakcją, nawet jak się go widziało wielokrotnie. Jedenastodniowy pobyt w Dąbkach mijał niepostrzeżenie. Liczne dyskoteki, rozgrywki sportowe na kompleksie boisk, wizyty na goferererach, jagodziankach, czy na plaży – do której mieliśmy niecałe 100 metrów, powodowały przyśpieszenie czasu. Jednocześnie ogrom przeżyć dawał poczucie jakbyśmy tu przyjechali wieki temu, a nie parę dni wstecz. W ostatni dzień jeszcze odbyliśmy rejs w morze i wtedy można było się przekonać jak na statku potrafi bujać. Paru śmiałków próbowało się utrzymać na pokładzie bez trzymanki, rzucało nimi jak śledziami w beczce. Jeszcze wieczór artystyczny, rozdanie dyplomów morskich i prezentów i czas na pakowanie. Droga powrotna jeszcze w wyśmienitych humorach, lecz nieuchronne widmo końca kolonii i końca wakacji, powodował coraz markotniejsze miny. Trzeba odczekać kolejne 12 miesięcy i kto wie – może za rok znowu w Dąbkach zapanują salezjańskie głosy śpiewające „Gdzie ta keja, a przy niej ten jacht….”
opr. Krzysztof Mazur