ŻEGLARSKI LOS - DZIENNIK POKŁADOWY DĄBKI 2014
Dzień pierwszy - 06 sierpnia 2014 po zaokrętowaniu się na ORP Dąbki 2014, obraliśmy kurs na Bałtyk. Pomimo później pory nocnej – 01.30 żegnało nas w porcie Przemyśl mnóstwo zmartwionych rodziców. Zastanawiali się jak tych 44-rech nieopierzonych szczurów lądowych da sobie radę żeglując w nieznane. Na czele stał kapitan Mazur i trzech oficerów, którzy mieli przeprowadzić tą brać salezjańską z Gimnazjum Salezjańskiego w Przemyślu przez 12 dni rejsu. Początek był nieciekawy, wszyscy zaspani, ukołysani przez bujanie autokaru oddali się w objęcia Orfeusza. W ciągu dalszych mijających kilometrów przełamywali pierwsze kroki żeby się poznać i stanowić zwartą załogę. Tym bardziej, że ponad połowa załogi dopiero od września ma rozpocząć trzyletni pobyt w naszym gimnazjum. Do naszego kwaterunku w Dąbkach dotarliśmy idealnie na kolację i zamustrowaliśmy się w pokojach. Po otaklowaniu naszych bagaży udaliśmy się na spoczynek.
Od czwartku zaczęła się trudna żeglarska służba. Pogada nam sprzyjała. Jak się później okazała, była nam przychylana do końca rejsu. Właściwie padało wtedy kiedyśmy tylko chcieli – czyli w nocy, lub w trakcie jazdy. Oprócz ostatniego dnia, ale nie uprzedzajmy faktów. Załoga po zapoznaniu z topografią Dąbek i zaślubinami z Morzem Bałtyckim, została podzielona na wachty. Rozpoczęło się szkolenie na żaglach, deskach i na korcie – tenisiści. Jako że słoneczko mocno przygrzewało – dziennie po 3-4 godziny spędzaliśmy na nabywaniu nowych umiejętności. Przerywane to było przerwami na modlitwy, posiłki, zajęciami sportowymi i spotkaniami całej naszej załogi. Wymienialiśmy wrażenia z minionego dnia i uczyliśmy się pieśni morza – szant, żeby dodawać sobie animuszu podczas pobytu na pokładzie.
Nasz pobyt nabrał tak niesamowitego tempa, że po trzech dniach większość zatraciła poczucie jaki mamy dzień tygodnia, nie mówiąc o dacie. Wszyscy z ulgą powitali niedzielę 10 sierpnia. Po Mszy Świętej, mieliśmy cały dzień leniuchowania na plaży. Kąpieli w morzu, kopania w piasku i zabaw, nie było końca i dopiero późny wieczór, wygonił nas do DUET-u – naszego miejsca pobytu.
Dzień szósty – poniedziałek 11 sierpnia 2014. Po raz pierwszy minęliśmy Darłowo - stary gród portowy, ze znaczną warownią Książąt Pomorskich, o czym poinformował nas kapitan. Ten dzień oznaczał chrzest morski dla wszystkich marynarzy. Kapitan do wszystkich ukradkiem podpływał i przytapiał w Parku Wodnym w Darłówku. Owszem brać żeglarska chciała i jego zanurzyć w otmętach Bałtyku, ale mizerny to miało skutek. Jednako radości i śmiechu była cała beczka. Szczęśliwi i syci wrażeń wróciliśmy do Dąbek.
Dzień siódmy – wtorek 12 sierpnia 2014.Szkolenie zaczęło przynosić efekty. Nie obca już dla nas Róża wiatrów, a i żagle i deski zaczęły nas jakby bardziej słuchać i płynąć tam gdzie my chcemy. Po ilości piłeczek tenisowych , które zostawały na korcie, a nie poza nim, można było sądzić, że i machanie rakietą tenisową było coraz lepiej opanowane. Po ciężkiej służbie wieczorem – dyskoteka. Trzy godziny wspólnego skakania i śpiewania. My Słowianie…, Rudy się żeni…, Bałkanika, nawet największych malkontentów porwały do tańca.
Dzień ósmy – środa 13 sierpnia 2014. Wszystkie wachty zaliczyły po 10 godzin na żaglach, winsurfingu i na korcie. Nie straszne nam już sztormy i szum fal. Staliśmy się wytrawnymi wilkami morskimi, tylko jakoś trochę żal, że zbliża się koniec rejsu. Pierwszy oficer – Monika Kopeć zagoniła nas do nauki układu tanecznego, który sama wymyśliła. Drugi oficer – Grzegorz Brzozowicz nadzorował nasze zmagania sportowe w piłkę nożna, koszykówkę i siatkówkę. A trzeci oficer – Maria Horodecka zadawała nam prace bosmańskie. Nie ma czasu na nudę.
Dzień dziewiąty – czwartek 14 sierpnia 2014. Dziś przyszło nam się przekonać jak naprawdę buja na morzu i to przy deszczowej pogodzie. Nasz okręt Unicus wywiózł nas w Bałtyk i mocno wykołysał. Mimo to humory dopisywały i każdy mógł się przebrać w stroje pirackie robiąc pamiątkowe zdjęcia. Gdy wyszło słońce pozwiedzaliśmy Darłówko, z jedynym w Polsce rozsuwanym mostem nad Kanałem Portowym. Po południu zdobywaliśmy Darłowo, zwiedzając Zamek Książąt Pomorskich, Rynek z fontanną Rybaka, kościół Mariacki i Świętej Gertrudy. Poznaliśmy też legendę najsłynniejszego wikinga Bałtyku – króla Eryka. Wieczorem każda z trzech wacht wystawiła swój program artystyczny. Bardzo wysoko oceniony przez kadrę i mocno oklaskiwany przez naszą brać żeglarską. Otrzymaliśmy Dyplomy Morskie i pamiątki z rąk kapitana i kadry oficerskiej.W nocy zaś kapitan zaserwował nam wieczór filmowy.
Dzień dziesiąty – piątek 15 sierpnia 2014. Leje od rana, a my mimo to jedziemy do Słowińskiego Parku Narodowego na wydmy. Na szczęście chmury przegoniło i wyszło słońce. Tak wiec przy wyśmienitej pogodzie szaleliśmy w morzu piasku, skacząc z wydm, ochlapując się wodą, zbierając muszle – tych nie brakowało i bursztyny – tych nikt nie znalazł. Zobaczyliśmy z Latarni Czołpińskiej ogrom wydm i jeziora Łebskie, Gardno i Dołgie. Po powrocie – pożegnalne ognisko. MIala być „zielona noc”, lecz po tym ogromie wrażeń, nikt nie miał siły na nią.
Dzień jedenasty – sobota 16 sierpnia 2014. Od rana pakowanie i ostatnie zakupy pamiątek oraz prezentów dla bliskich. Jeszcze tylko szalony wypad na czterokołowe rowerki. I tu się pogoda załamała, ale nie my. Przy strugach rzęsistego deszczu, a nawet można powiedzieć burzy, pędziliśmy na naszych harleyach na pedały, po całych Dąbkach. Właściwie to na ulicach byliśmy już tylko my, bo inni pouciekali pod dach. Nam już bardziej mokro być nie mogło, więc bez obiekcji wjeżdżaliśmy w zalane ulice i największe kałuże. Realizując marzenie z przejeżdżaliśmy dzieciństwa rozpędzaliśmy się i na pełnym gazie wpadaliśmy w wodę, chlapiąc wszystko i wszystkich dookoła. To była przysłowiowa „wisienka na torcie”. Nikt suchy nie wrócił, ale i nikt nie zadowolony z tak wariackiego rajdu. Po obiedzie obraliśmy kurs na Przemyśl. Już nie jak na początku w autokarze było cicho. Teraz rozmów, gwaru i śmiechu, nie było końca. I spać się wcale nie chciało. W końcu przez te 11-ście dni poznaliśmy się i nie chcieliśmy dopuszczać myśli, że to już koniec.
Dzień dwunasty – niedziela 17 sierpnia 2014. Wróciliśmy do domu, do rodziców. Znowu jesteśmy szczurami lądowymi, przed nami 10 miesięcy szkolenia w szkolnej ławie. Hm… szybko mina i już za rok zaśpiewamy: