Ta strona używa plików cookies. Przeglądając tę stronę zakceptuj ich używanie lub wyłącz zapisywanie cookies w ustawieniach przeglądarki.

Nie pokazuj więcej tego komunikatu.
Powered by ZSSalez

Najnowsze zdjęcia

SALEZJAŃSKIE PUBLICZNE LICEUM OGÓLNOKSZTAŁCĄCE

SALEZJAŃSKA NIEPUBLICZNA SZKOŁA PODSTAWOWA

W DRODZE DO KRAINY Z MITÓW I SNÓW, czyli TOSKAŃSKIE ZAPISKI PODRÓŻY

Toskania jest w każdej kropli
oliwy spadającej na chleb
i w każdym jego okruchu
w czerwieni pomidorów
w każdym kawałku
pieczonego kasztana
Toskania jest w każdym
zachwycie nad wschodem
i zachodem słońca
i w każdym centymetrze
moich ulubionych lodów
z San Gimignano

 

Niewiele jest miejsc na świecie, gdzie sztuka jest naturalnym elementem codziennego życia, a piękno krajobrazu  doskonale komponuje się z urodą architektury. W Toskanii nawet zwykła farba łuszcząca się na kamiennym murze, starzeje się w sposób tak poetycki, że można go opisać jedynie tercyną, frazą używaną przez Dantego – rodowitego Toskańczyka.

Toskania ma wiele twarzy. Kamienne miasta w kolorze zabielonej kawy, gdzie mężczyźni czytają gazety przy stolikach wystawionych przed domy, mosty pamiętające Leonarda da Vinci, szpalery cyprysów na pofalowanych wzgórzach. Czas zatrzymuje się w winnicach dziedziczonych od pokoleń, w miastach będących niejako kroniką epoki gotyku i renesansu. Czas dzieli się tu nie na minuty, ale na wieki.

O Toskanii powstało wiele opasłych tomów ksiąg opisujących jej piękno. O uroku Sieny, Polu Cudów w Pizie, Weronie – mieście Romea i Julii, czy toskańskiej stolicy – Florencji, napisano dziesiątki przewodników. No to jak mam napisać w kilku akapitach o podróży do Toskanii Zespołu Szkół Salezjańskich w Przemyślu.  Słyszałem, że Toskania ma jedną wadę i to ogromną. Jest tu wszystkiego zbyt dużo. Arcydzieł, miast, winnic, zabytków, wież, kościołów, miast. Wybór pomiędzy Pizą a Luccą, San Gimignano, Weroną, czy też od wieków rywalizujących ze sobą Sieną i Florencją wydaje się dylematem nie do rozstrzygnięcia.   Toskania wciąga i pochłania. Ma się ochotę podróżować w kółko tam i z powrotem, a i tak wydaje się że nie zobaczyło się wszystkiego.

Zacznijmy od początku. 22 maja 40-stu uczniów ZSS w Przemyślu wyruszyło na wycieczkę do Włoch. Po ubiegłorocznej wyprawie do Wenecji, Rawenny i San Marino, wybór padł na Toskanię.  Głównym mentorem wyprawy był ksiądz  dyrektor Mirosław Gajda i to on dopilnował by wycieczka była zapięta na ostatni guzik,  włącznie z pogodą. Właśnie pogoda rodziła największe wątpliwości, ponieważ od startu do Padwy włącznie – non stop padał deszcz. Wprawdzie urok Bazyliki Świętego Antoniego, nawet w deszczu robił wrażenie, jednakoż miało się wrażenie uczestnictwa w wycieczce na Wyspy Brytyjskie w iście angielską pogodę. Ksiądz Mirek wyjaśnił nam że Padwa to jeszcze nie Toskania, a on obiecał słońce właśnie tam. Okazało się że nie mylił się ani o jeden dzień. Mieliśmy szansę przekonać się jak to jest pod słońcem w Toskanii. Wróciliśmy opaleni, a w kraju padał i padał deszcz…

                 Drugi dzień poświęciliśmy na zdobycie Verony, która ze swym bogactwem rzymskich zabytków i uliczek zabudowanych średniowiecznymi domami ustępuje w regionie Veneto jedynie Wenecji.  Od Verony do końca pobytu przy odrobinie wyobraźni można było odnieść wrażenie że zostaliśmy wsadzeni w wehikuł czasu i przeniesieni do okresu królowania gotyku i renesansu. Trzeba było jeszcze tylko ”wymazać”   z pola widzenia tłum turystów, a przecież sezon turystyczny się jeszcze nie zaczął. Veroński  rzymski amfiteatr jest lepiej zachowany niż Koloseum i wzbudza respekt swym ogromem.Arena wciąż żyje. Odbywają się tu przedstawienia, np. opery w ciepłe, letnie noce. Groby Psów, czyli rodu Scaligerich – Cangrade I, Mastino I i II przy kościółku Santa Maria Antica, są najbardziej wyrafinowanymi grobowcami we w Italii.  Tu, na niewielkim placyku, w ciasnej siedzibie, która stała się ostatnim schronieniem ich rodu, nadal trwają Scaligerowie. Pod baldachimami ozdobionymi mnóstwem ostrokończastych gotyckich wieżyczek, na niskich kolumienkach spoczywają ich ciężkie sarkofagi. Na nich, wśród alegorycznych rzeźb wyobrażających cnoty i wśród postaci świętych, śpią umarli z marmuru. Cisza i spokój śmierci nie są ich żywiołem, więc straszliwe sobowtóry tych, których nawet śmierć nie zdołała zatrzymać w ich kamiennym łożu, wstąpiły tu na sam szczyt swoich grobowców, jak gdyby w pogoni za jakąś nieziszczalną i nadprzyrodzoną nadzieją.

 Jednak Verona to przede wszystkim Julia. Tak Julia, bo nawet jej wierny do końca kochanek nie ma takiego wzięcia co ona. Jej fikcyjny dom przy via Cappello jest mekką turystów z całego świata, ale przede wszystkim zakochanych.    Casa di Giulietta - znajduje się blisko głównego placu Piazza delle Erbe. Przejście z bramy na podwórze przypomina wejście do Biedronki na jej otwarcie. Na ścianach pełno poprzyczepianych karteczek oraz  graffiti zakochanych. Ściany co pewien czas są malowane, bo miejsca nawet na wysokości 3 metrów niewiele. Wszystko zapisane przez zakochanych.  Na podwórzu - tłumy, każdy przeciska się do brązowej rzeźby Julii by przytrzymać ją "na szczęście" za prawą (dobrze wyszlifowaną) pierś i  zrobić sobie przy tym zdjęcie ( ponoć zapewnia to szczęście w miłości). Inni wychodzą na balkon Julii i czekają na zdjęcie z dołu. Wywołuje to wszystko niezłe zamieszanie.

 24 maja zakończyliśmy dotarciem do Montekantini Therme, uroczego miasteczka mającego być naszą toskańską bazą. Późnym wieczorem ksiądz Mirek odprawił uczestnikom naszej wyprawy Mszę Świętą.

 

                Siena skradła nasze serca. Największą atrakcją tego częściowo nadal wiejskiego okolonego średniowiecznymi murami miasta jest pejzaż – majestatyczna gotycka całość, która można się zachwycać nie wchodząc do żadnego muzeum. To istne miasto sztuki. Wielki i głęboki podziw ogarnia nas, czy to zwiedzając Duomo i inne kościoły, czy też przechadzając się salami muzeów. Zewsząd uderza nas tu blask artystyczny bezcennych arcydzieł, twórczości zdolnej wywołać zawrót głowy. Dzieje się tak jakby poza czasem, na wyimaginowanych zawodach Nicola i Giovanni Pisano, Duccio, Donatello i Ghiberti, zapragnęli dać świadectwo swej nieśmiertelnej sztuki.  No i Campo – serce Sieny. Amfiteatralnie ukształtowany plac wydaje się być niemal organicznym elementem urbanistyki miasta. Ten  znany na całym świecie i jedyny w swoim rodzaju plac posiada formę muszli. Jest sceną rozgrywania słynnych Palio, gdzie w szalonym wyścigu  o zwycięstwo rywalizują rumaki poszczególnych Contrade. Do tego widok na czarowny Palazzo Publico i Torre de Mangia, wywołuje niekończące się ochy i achy. W zwykły majowy dzień jest tu cudnie, a co dopiero musi się tu dziać, gdy Campo przystrojony jest w chorągwie Condrate i po jego płycie chodzą faceci w rajtuzach, w strojach z epoki średniowiecza. Jak szkoda było opuszczać Sienę, chciało by się zostać jeszcze tu kilka dni by nasycić się sieńskim klimatem.

 

Toskania nie daje wytchnienia. Jeszcze nie skończyliśmy tęsknić za Sieną, a wylądowaliśmy w San Gimignano. No i zaczęło się na nowo.  „Delle Belle Torri” – średniowieczny Manhattan, ze strzelającymi w niebo wieżami, podbił naszą wyobraźni ę oraz olbrzymią rzeszę malarzy, tworzących na murkach i w wąskich uliczkach. Aparaty znowu się zagotowały strzelając  zdjęcia zaczarowanym, jakby żywcem wyjętym z obrazu, toskańskim pejzażom z tarasów miejskich, i 13-stu istniejącym z 73 wież mieszkalno – obronnych(najwyższa Torre Grossa ma 54 metry) . Ostały się one do dzisiejszych czasów dzięki zachowanemu prowincjonalnemu charakterowi miasteczka. Wchodzimy w „krainę” wąskich, kamiennych, średniowiecznych uliczek. Bardzo mało ludzi, cisza i spokój, wszystko wygląda jakby czas zatrzymał się w miejscu. Kręcimy się pomiędzy kolejnymi budynkami, powoli zdobywając wysokość  i podziwiamy rozpościerający  się iście majestatyczny widok pofałdowanej Toskanii. San Gimignano położone jest na małym wzgórzu, a dookoła widnieją winnice, cyprysy oraz rozrzucone małe, kamienne domki na kolejnych pagórach, wszystko w pastelowych kolorach  słońca. Powoli zmierzamy w stronę Piazza della Cisterna (jeden z głównych placów, na którym znajduje się XII wieczna cysterna). Kamienice wybudowane z naturalnego budulca dają poczucie lekkiego chłodu w ten gorący dzień. Większość okiennic jest zamknięta, aby ochronić przed palącym słońcem.  Gorąc powoduje, że marzy się o lodach. No to trafiliśmy najlepiej na świecie, bo właśnie na Placu Cysterny są najlepsze lody na świecie.  „Gelateria Della Pizza” prowadzi ją sympatyczny starszy pan Sergio, który od kilku lat zdobywa kolejne, mistrzowskie tytuły Włoch za swoje niepowtarzalne lody. Faktycznie miód w gębie.  Od razu chce się stanąć ponownie do długiej kolejki i powtórzyć ucztę smakową. Niestety, choć trudno się pogodzić, trzeba wracać na nocleg.  Na osłodę wieczorem spacer po Montekantini, które w poświacie księżyca wygląda również uroczo.

 

Wtorek  rozpoczęliśmy od wizyty w Lucce. Miasta leżącego niesłusznie zazwyczaj poza turystycznymi trasami.  Usadowiona jest wewnątrz najlepiej zachowanych renesansowych murach obronnych, okolonych bastionami i ogrodami. Ciągna się na długości 4 kilometrów, a na ich szczycie biegnie szeroka droga. Lucca ma niemal całkowicie średniowieczny, bardzo regularny rozkład ulic.  Duomo w Lucce ma charakterystyczny niesymetryczną fasadę, a jej dzwonnica wydaje  się  być niedokończona. We wnętrzu dzieła Nicola Pisano, Tintoretta, Fra Bartolomego, mogłyby zapełnić jako główne atrakcje niejedno muzeum. Przed wejściem labirynt  - kto odszuka wyjście, odzyska wolność.  Główną atrakcją Lucci jest Torre Guinigi. Na wieżę z dębami powinien wejść każdy kto tutaj przejedzie, bez wyjątku. Powinien wejść dla wiekowych dębów rosnących na wieży, w cieniu których można przysiąść żeby podziwiać niezapomniane widoki na stare miasto.  Warto na nią wejść także w przypadku, gdy się zgubimy lub chcemy obrać kierunek dalszego zwiedzania, bowiem Lucca to plątanina wąskich uliczek, w  których łatwo się zagubić – Milena wie o czym piszę.  Wieża ma 44,25 metra wysokości i  jest jedną z niewielu zachowanych wież w Lucce. Została zbudowana w około 1384 przez bogatych kupców jedwabiu rodzinę Guinigi. Nie wiadomo jak stare są dęby rosnące na wieży. Już około 1600 roku pojawiają się na rysunkach miasta, więc mogą mieć około 413 lat. Do Lucci warto przyjechać właśnie dla tej wieży, która stanowi zresztą symbol  miasta.

 

`Czy ktoś jest na Sali, kto nie wie gdzie jest najsłynniejsza krzywa wieża? Nie widzę. Tak od Krzywej Wieży w Pizie nie da się uciec. Wszyscy ją znają i widzieli, choć nie wszyscy w realu. My dostaliśmy taką możliwość. Piza od Lucci jest niedaleko. Spacer po Pizie był ot taki sobie, zwykle vilaggia, cyprysy, mnóstwo ludzi, masa afrykanerów oferujących kije do selfie i nie przyjmujących odmowy i nagle….. Campo dei Miracoli. Przejście przez mur i wejście na „Pole Cudów” jest ogromne. Myślę że każdy inaczej, ale większość ma wymalowany niekłamany zachwyt na twarzy. Bo co by nie mówić  jest to cudo. Nigdzie we Włoszech, a może i na całym  świecie  główne budowle miejskie – katedra baptysterium i dzwonnica – nie są usytuowane z taka precyzją i wyrafinowaniem. Nigdzie również nie ma krzywej wieży mogącej dorównać pizańskiej. Wszystkie budowle powstały między XI a XIV wiekiem (najmłodsza jest wieża) i zaliczane są do sztuki romańskiej, choć mają też elementy gotyckie.  Najsłynniejszym cudem jest oczywiście krzywa wieża, czyli dzwonnica (campanila) katedry. Jest ona podwójnie krzywa. Grząski grunt z jednej strony spowodował jej przechylanie się już podczas budowy. Średniowieczni architekci postanowili przeciwdziałać i każdy kolejny poziom lekko odchylali od pionu w przeciwną stronę. Torre Pendente  jest odwiedzana rocznie przez ok. 10 milionów turystów.  Wieża ma 55 m wysokości i jest aż o ponad 4 metry odchylona od pionu, ponieważ następuje stopniowe obsuwanie się gruntu, na którym postawiono wieżę. Na początku XX wieku odchylenie od pionu wynosiło 4,3 m, obecnie jest to już 4,6 m. Oczywiście na owe 10 milionów turystów 99% próbuje ją prostować – przynajmniej na zdjęciach. Tych jest trzaskanych dziennie miliony. Myśmy też nie oszczędzali swoich aparatów. No bo jak to być w Pizie i nie mieć foty z wieżą? Nie wypada. Nie wypada również nie wspomnieć o równie imponującej Katederze, która ma 950 lat. Prawie tysiąc lat temu, w 1064, architekt Buscheto (lub Buschetto) z Pizy położył tu pierwszy kamień węgielny pod budowę katedry, zadanie, które powierzyła mu nowoutworzona świecko-katolicka instytucja, Opera di Santa Maria Maggiore. Kościół został celowo zbudowany poza średniowiecznymi murami miasta, ponieważ miał symbolizować siłę Pizy, która nie potrzebuje ochrony murów. Imponujące wrażenierobi ogromna fasada jak i pięcionawowe wnętrze z trzy nawowym transeptem. Koliste baptysterium  budzi respekt swymi rozmiarami i zachwyca akustyką i misterną ornamentyką, choć stanowi specyficzną mieszankę stylu romańskiego i gotyku.  Efekt ogólny przypomina wyrzucony na brzeg statek kosmiczny. Nie można opędzić się od natrętnej myśli, jak oni te tysiąc lat temu takie cuda wymyślali i budowali, bez komputerów, programów graficznych?

                Istnieje tak zwany syndrom Stendhala, który zwiedzając Toskanię, rozchorował się od nadmiaru arcydzieł, zabytków, pejzaży i nadmiaru atrakcji. Nam się również wydawało, że już nas nie zaskoczy dzień ostatni, że jesteśmy przygotowani na przyjęcie na klatę Firenze. I mocno się pomyliliśmy. Jeżeli choć nieco się liznęło historii sztuki i dziejów renesansu, to Florencja jest jazdą obowiązkową. Wystarczy jedynie hasło – Michał   Anioł i Dawid. Kto był i nie widział, to jakby stracił czas. Florencja to republika muz, tu nad rzeką Arno narodziło się Oświecenie. Od wspaniałości dzieł sztuki i mnogości zabytków w głowie  się kołuje.  Kościół Santa Croce z miejscami ostatniego spoczynku Michała   Anioła, Galileusza, Machiavellego i symboliczny grób najsłynniejszego florentczyka – Dantego, wydaje się miejscem w którym trzeba spędzić kilka ładnych godzin. A freski Giotta? A Most Złotników ( Ponte Vecchio)  z korytarzem Vasariego? A Galeria Uffizich z dziełami Boticiellego, Cimabue, Giotta, Leonarda da Vinci? Jak to obdzielić jednym dniem? Jak wytrzymać taki ładunek emocji i piękna?  Do tego rzeka turystów.

Nie ma Florencji bez Medyceuszy, najlepiej to widać na Piazza della Signoria, na którym króluje Palazzo Vecchio z Dawidem i Herkulesem, strzegącym wejścia. Ozdobą placu jest Loggia Della Signoria z galerią rzeźb, których nie powstydziło by się żadne muzeum, choćby Perseusz Celliniego. Ci którzy do tej pory jakoś dotrwali i nie zakręciło im się w głowie, to na widok florenckiej katedry – Duomo Santa Maria del Fiore, musieli złapać głębszy oddech. Trzecia świątynia na świecie co do wielkości, z arcydziełem Brunelleschiego -  kopułą, Campanillą Giotta i Baptysterium z Wrotami Raju Ghibertiego, tworzy kompleks szokujący wzorzystymi kolorami ich ścian, wielkością i oczywistym pięknem.

To już koniec Florencji i Toskanii? Jeszcze nie, a to dzięki naszemu pilotowi – panu Pawłowi. Zaprowadził nas na drugi brzeg Arno na Piazzale Michelangello. To górujący nad Florencją plac, stworzony z myślą podziwiania baśniowej panoramy miasta. To była przysłowiowa wisienka na torcie. Po takiej uczcie duchowej i artystycznej można było wsiąść do autokaru i wracać do kraju. Co niniejszym uczyniliśmy, by po powrocie opowiadać o toskańskich pejzażach wyglądających jak malarskie płótna, o złocistej Florencji, śmietankowej Pizie, cynobrowej Sienie, San Gimignano na fiołkowym wzgórzu  i Lucce o odcieniu dojrzalej kukurydzy. W sercu została tęsknota i chęć powrotu.

 

P.S.  W odwiecznej walce Siena czy Florencja – ja wybieram Sienę. Tam się można zanurzyć w miasto i zapomnieć że jest XXI wiek.

 

opr. Krzysztof Mazur

 

 

 

 

Logowanie