Ta strona używa plików cookies. Przeglądając tę stronę zakceptuj ich używanie lub wyłącz zapisywanie cookies w ustawieniach przeglądarki.

Nie pokazuj więcej tego komunikatu.
Powered by ZSSalez

Najnowsze zdjęcia

SALEZJAŃSKIE PUBLICZNE LICEUM OGÓLNOKSZTAŁCĄCE

SALEZJAŃSKA NIEPUBLICZNA SZKOŁA PODSTAWOWA

Salezjańska tożsamość na wybrzeżu - Wyjazd integracyjny klas pierwszych

Ziemia Dubiecka zawsze integralnie była związana z Przemyślem, zarówno pod względem historycznym, geograficznym i administracyjnym. Jej burzliwe dzieje mogłyby być kanwą dla poczytnych powieści przygodowych, jak i kilku filmów akcji. Wystarczy przytoczyć dwie postacie urodzone na dubieckim zamku i znane z historii Polski – największy pieniacz, hulajdusza, raptus Rzeczypospolitej, Stanisław Stadnicki zwany Diabłem Łańcuckim i postać jakby z drugiego bieguna moralnego i etycznego – książę poetów, największy polski bajkopisarz  - Ignacy Krasicki.

Przybliżenie i zapoznanie się z walorami turystycznymi i historycznymi, jego atrakcyjność pod względem urozmaicenia rzeźby terenu zadecydowały, że ziemia dubiecka stała się celem tegorocznego Wyjazdu Integracyjnego klas pierwszych Gimnazjum Salezjańskiego w Przemyślu w dniach 07 -09 września. Bazą dla Ia z wychowawcą mgr Emilią Winiarczyk i Ib z wychowawcą mgr Michałem Mosoniem, zostało Wybrzeże, a dokładnie Ośrodek „Nadzieja” Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Archidiecezji Przemyskiej. Sam ośrodek położony nad malowniczym brzegiem Sanu z przewieszoną kładką między brzegami, przypominającą mosty z Borneo i Nowej Gwinei.

Pogoda niezbyt optymistycznie nastrajała do spędzania aktywnie czasu i wydawało się, że większość pobytu spędzimy nad zajęciami świetlicowymi. Na  szczęście okazało się, iż zmieściliśmy się pomiędzy kroplami deszczu i zrealizowaliśmy program w całości. Rozpoczęliśmy po rozpakowaniu się, od przejścia przez Rezerwat „Brodoszurki” – miejsce gdzie do lat 80 – tych XX wieku wydobywano torf, a w chwili obecnej znajdują się stanowiska torfowiska wysokiego i przejściowego z borem bagiennym. Spotykamy tu olbrzymią mnogość gatunków traw, mchów i paproci oraz owadów, nierzadko wraz z tymi wpisanymi na czarną listę gatunków zagrożonych. Tak więc raj dla pasjonatów fauny i flory, do tego niesamowicie uroczy, hm… jak to w raju.

Spotkania w świetlicy wychowawców ze swoimi klasami pozwoliły na wzajemne lepsze poznanie pomiędzy uczniami i ich opiekunem. Od rozpoczęcia roku szkolnego minęło raptem kilka dni, więc na poznanie nie było czasu. Zresztą o to chodziło księdzu Mirosławowi Gajdzie – który corocznie organizuje wyjazdy, żeby przebywając ze sobą 24 godziny przez trzy dni poznać siebie, pokazać swoje prawdziwe oblicze, nawiązać właściwe relacje między rówieśnicze. I przede wszystkim zarazić naszych młodych adeptów salezjańskim duchem, nadać im naszą tożsamość. Aktywnie spędzony czas, wspólna zabawa, praca twórcza i przy śpiewie. Szczególnie przy tym ostatnim ksiądz Mirek był niezastąpiony ze swoją „la gutarra” i niczym „el mariachi” wyśpiewywał i uczył naszych salezjańskich songów. A na zakończenie dnia przechodziliśmy do kaplicy na wspólne modlitwy.

Wtorek powitał nas poranną ulewą. Szczęśliwie dla nas, na moment wymarszu przestało padać i mogliśmy wyruszyć na wycieczką przez Górę Łubieńską, nieistniejącą wioskę Polchowa  do Słonnego. Wiadomym było, że buty suche nie będą, ale nie żądajmy cudów jak przez 4 godziny lało, a my mieliśmy iść przez leśne dukty. Trasa nasza wiodła przez szlak wytyczony przez Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Dubieckiej pod nazwą  „Trzy Ścieżki Tożsamości” mocno pofałdowanym terenem na granicy Pogórza Dynowskiego i Przemyskiego. Trzy ścieżki, bo faktycznie jakby trzy trasy łączą się ze sobą, ale dlatego też trzy – ponieważ jeszcze nie tek dawno te tereny pomieszkiwały zgodnie trzy grupy narodowościowe – Polacy, Rusini i Żydzi. Na wskutek wydarzeń w czasie i po II wonie światowej po dwóch ostatnich grupach znajdujemy tylko relikty przeszłości, o których TPZD nie chce zapomnieć.  Nasz marsz pod górę i dół i znowu pod górę leśnymi rozmokniętymi traktami, przez leśne polany z wysoką trawą, polami nieistniejącej wioski, okazał się dla niektórych pierwszaków większą Golgotą, niż powrót Napoleona z Moskwy. Po dojściu do Słonnego, nie dało się niczym odgonić od wiejskiego sklepiku, który został dokładnie wyczyszczony z napojów i lodów. Wizja tuptania 6 kilometrów do naszego ośrodka po asfalcie, oznaczała dla opiekunów stanięciem pod ścianą. Niektórzy uczestnicy w swej desperacji prosili księdza Mirka o ostatnią spowiedź i przekazanie informacji dla rodziców. I wtedy niczym jutrzenka swobody, zza zakrętu pojawił się miejscowy Gimbus, z bardzo przyjaznym panem kierowcą. Widząc nas zatrzymał się i podwiózł do Wybrzeża. Myślę, iż jego rozterki, czy da radę wyczyścić autobus po naszych ubłoconych butach, zniknęły gdy usłyszał peany chwalące jego niewysłowioną dobroć i szczodrobliwość.

Wydawało się, że po powrocie pierwszaki, skoro były tak wykończone marszem, padną i będą spać do wieczora. Tylko nam się wydawało, gdyż ich siły natychmiast na widok domu się zregenerowały. Dało się to odczuć w natężeniu krzyków, biegania po korytarzu i po boisku. Na szczęście wychowawcy zabrali hałastrę na przygotowywanie wieczornych prezentacji klasowych. Wcześniej jednak mieliśmy okazję odwiedzić miejscową Stadninę Koni państwa Kędzierskich. Gospodyni z pasją mówiła o swoich arabach, jak należy się końmi opiekować i szkolić. Mogliśmy też pojechać na padoku na Eurece. Na koniec Karolina, jeżdżąca już 8 lat na koniu, zaprezentowała nam jazdę przez przeszkody. Wieczorne prezentację klas wypadły bardzo atrakcyjnie i twórczo. Klasy popisały się dużą kreatywnością i dostarczyli nam i sobie dawkę dobrej zabawy. 

Ostatni dzień poświęciliśmy na zwiedzeniu samego Dubiecka. Przede wszystkim byliśmy w znanym w całej Polsce w środowisku miłośników skamieniałości – Muzeum Roberta Szybiaka. W jego prywatnych zbiorach można obejrzeć kości mamutów, lwa szablo zębnego, nosorożca, nieprzebrane ilości minerałów i skamielin, z jedynym na świecie egzemplarzem Jamna Szybiaki – ptaka z rodziny wróblowatych z wczesnego oligocenu Polski. Gatunek odkryty oczywiście przez pana Roberta. Zamek Dubiecki nie do końca przypomina zamek – bardziej założenie pałacowe z pięknym parkiem krajobrazowym. Tak się stało na wskutek przeróbek w XVIII i XIX wieku, tym niemniej robi imponujące wrażenie. A gdy do zwiedzania dołoży się historię castellu i jego właścicieli, to można spędzić tu długie chwile. 

Do Przemyśla, do domu, szkoda było wracać! Natomiast z satysfakcją patrzyło się, po ledwie trzech dniach pobytu z nami, na naszych i to w pełni tego słowa, salezjańskich uczniów klas pierwszych.

opr. Krzysztof Mazur

Logowanie